piątek, 16 października 2015

Epitafium dla K.G.

Dzisiejszy tekst będzie wyjatkowy...
Smutny jak gówno, jak pizda do której nikt przez 20 lat nie zaglądał...
Jeżeli chcesz się pośmiać, zabawić-masz tu setki śmiesznych tekstów, poszukaj w tej bocznej ramce...

Nie będę też umieszczał tego tekstu na fejsbukach, na twiterze, nie będę go reklamował na żadnych stronach, walczył o lajki, srajki, kilki i pieniądze.
Będzie tylko tu i przeczyta go tylko ten kto chce ze mną wspólnie popłakać...

Ja nie płaczę.
Nie leją mi się łzy.

To jest ten rodzaj paraliżującego smutku wewnętrznego nie objawiającego się zewnętrznymi symptomami...
Moge się uśmiechnąć, przeczytać coś śmiesznego, przelecieć panienkę, zjeść pyszne tortellini, zwalić konia, pograć w fajną grę...lecz naprawdę jest mi tak smutno, że gdyby mój smutek by się skraplał to cała okolica stałaby się jakimś jednym wielkim...no kurwa...po co szukać wyszukanych metafor i bawić się w pieprzoną poezją w takich chwilach.

W takich chwilach gdy jest ci tak smutno, że jedyna głębsza metafora jest taka, że jest mi smutno jak chuj...

Jest mi smutno bo 13 października umarł ktoś dla mnie ważny.

To są te chwile gdy potrafię się uśmiechać, napisać jakiś gówniany kawał na twiterze, obejrzeć jaką komedią ale jest mi smutno w najostateczniejszym tego słowa znaczeniu...

Nie będę ubierał czarnej bluzy, ubiorę niebieską bo zupełnie nie o to tu chodzi...

Zupełnie nie...

To są te chwile, że gdy widzisz kogoś szczęsliwego chcesz mu to szczęście odebrać, chcesz by był tak nieszczęśliwy jak ty.
To są te chwile gdy denerwują cię ludzie okazujący sobie uczucia, uśmieszki, śmieszki, heheszki...

Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy odchodzą.
Prędzej czy później. I chociaż brzmi to jak jakiś pieprzony banał, w głowie kołuje ci się tylko jedna myśl...Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...

Ja nie zdążyłem, spóźniłem się.
To uczucie gdy spóżnisz się, gdy ktoś już odjedzie z pociągu życia, gdy kogos już nie ma, a ty nie powiedziałeś mu tego co chciałeś mu powiedzieć...
To nie jest miłe.
To jest strasznie chujowe...

Będzie mnie to prześladować do końca życia.
Że nie zdążyłem, że się spóźniłem, że byłem zwykłą pizdą...

A może to dobrze?
Słowa które nie padły, nigdy ich nie wypowiedziałem, nigdy nie stały się materią...
Może tak właśnie jest najlepiej.

Może właśnie ten ktoś wtedy wie.
Przypuszcza, domyśla się...

Nie wiem jak było i nigdy się już nie dowiem.

Wiem, unosi się tu pieprzony patos...
Może jest go zbyt dużo...
Może to już zaczyna zahaczać o śmieszność...

Naprawdę mnie to nie obchodzi.

Gdy tracisz zaufaną osobę, osobę na której zawsze mogłeś polegać, nie rozważasz takich kwestii.

Wiem, wszystko jest pieprzoną przesadą i każde uczucie wynika z przywiązania, z braku zrozumienia, że tak naprawdę istotą życia jest tłumienie uczuć i emocji.
Każde uczucie jest w gruncie rzeczy twoją klęską...
Każde uczucie doprowadzi cię do porażki, później czy prędzej..

Lecz to również mnie nie obchodzi.
Darzyłem ludzi uczuciami i będę to robił dalej.

Jeżeli ktoś obdarzył mnie uczuciem, powinien się odwdzięczyć.
Nie odwdzięczyłem się.
Zawiodłem.

Będzie mi ciężko spojrzeć samemu sobie w twarz.
Będzie mi ciężko przejść ulicą Sobieskiego...
Będzie mi ciężko wrócić do pewnych spraw.

Tak, wszyscy zawodzimy i życie jest nieustającym zawodem. 
Można by powiedzieć, że suma wszystkich zawodów to coś co nazywamy życiem.
W ostatecznym rozrachunku zawodzą cię wszyscy...
Koledzy, koleżanki, miłości, srości, partnerzy życiowi, rodzina, wujkowie, ciotki...nawet najwierniejszy przyjaciel  nie będzie trwać do konca i tak cię w końcu zawiedzie...

Jednak to wszystko można zrozumieć. Może jest to bolesne, lecz prędzej czy później pogodzisz się z tym, zrozumiesz, zaakceptujesz.

Czymś z czym najtrudniej się pogodzić, coś co najtrudniej zaakceptować, czymś z czym żyć natrudniej to to, ten moment, ta chwila, ta czwarta po połoudniu w padającym deszczu..gdy zdajesz sobię sprawę, że zawiodłeś samego siebie.

Zawiodłeś samego siebie, zdradziłeś kogoś i nikgdy już tego nie naprawisz...bo ten ktoś już nie istnieje.

Nie-nie ma życia po śmierci.
Ktoś może sobie nie wierzyć w życie po śmierci.
Okej, jego sprawa.
Nie wierz sobie...

Ja wiem.
Umierasz  i koniec.

Gdy umiera ktoś z kim  miałeś niezałatwione sprawy, gdy umiera ktoś kogo zawiodłeś i wiesz, że nigdy już tego nie naprawisz, zaczynasz czuć się naprawdę źle...
Wiesz, że nie możesz zrobić już nic...

To takie kurwa banalne, ale jak przeprosisz, naprawisz, wyjaśnisz coś komuś kogo już nie ma...
Komuś kto nie istnieje...

Nie-ta osoba nie patrzy teraz z chmur, nie siedzi na obłoku...
Jego już nie ma.
Nie istnieje.

Ty zostałeś i nic już nie wyjaśnisz, nie naprawisz.

To są te chwile, że zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś niczym więcej niż małym kłamliwym chujem, zwanym człowiekiem.
I jak bardzo chciałbyś siebie przekroczyć, nie jesteś w stanie.
Jak bardzo chciałbyś siebie zmienić, nie jesteś w stanie.
Jak bardzo chciałbyś nie ranić innych, nie jesteś w stanie.

Tak wiem...Jestem podłym chujkiem, nawet w epitafium poświęconemu komuś ważnemu, skoncentrowałem się na sobie...
Dlatego już kończę.

Rzędy liter, słowa, słowa, słowa...
To w takich chwilach nic nie znaczy.
W takich chwilach wszystko wydaje się bez znaczenia.
W takich chwilach wszystko jest bez znaczenia.

O, jak bardzo bez znaczenia.
Kogoś już nie ma...
A ty jesteś...
I jest ci z tym gorzej...
Niż gdyby cię nie było.

Gdy z perspektyw lat patrzę na to się działo między nami, przeglądam zdjęcia nieistniejących już ludzi w nieistniejących już miejscach, w nieistniejącej już epoce, darzących się nieistniejącymi już uczuciami, robi mi  się bardzo smutno.
Wyglądam wtedy przez okno i wiem, że coś się skończyło a nic się nie zacznie.
Że coś przeszło do podręcznika historii a nikt nie pisze nowego...
Coś się kończy...
A nic się nie zaczyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz