Miłość to nie pieprzone kwiatki i mizianie się po noskach.
To jest kurwa wojna!
Wiele lat zajęło mi zrozumienie tego zdania...
Wyobrażałem sobie Bóg wie co, Bóg wie gdzie, Bóg wie z kim...
Tymczasem nie!
Wielkie nie!
Miłość to krew, pot i łzy!
Trzy słowa walka, walka, walka...
Miłość to nie są słowa szeptane pod gwiazdami, pocałuneczki, mizianie siusiakiem pisi i te romantyczne loty Tupolewem do jej Smoleńska.
Miłość jest nieustającą walką, wojną.
Wyciągaj sikawkę i zlej ją!
Boziu...Schowaj tego małego pindolka, nie to miałem na myśli!
Wiele lat miałem błędne wyobrażenie o miłości, pewnie dokładnie tak jak masz ty, cipo. Znaczy nie cipo tylko szanowny czytelniku...
Wydawało mi się, że miłość to jakieś wielkie uniesienia, podniosłe chwile, nie wiadomo jakie wzloty.
Tymczasem nie! Nic bardziej mylnego.
Miłość to nie jest robienie sobie dobrze.
Wręcz przeciwnie.
Miłość to robienie to źle sobie i obiektowi swojej miłości!
Zrozumiesz to wtedy gdy naprawdę się zakochasz.
Byłem w życiu w wielu związkach, związeczkach, tych dłuższych, bardzo długich ale i tych dość krótkich czy nawet tak krótkich jak twój kutas.
Wyniosłem z niceh wiele, trochę obrazów, jakieś kosztowności, kilka czajników, dwa tostery i poduszeczkę z napisem Madzia.
Ale to wszystko nieistotne...
Ze wszystkich swoich związków wyniosłem najważniejszą naukę-gdy o miłości zaczniesz myśleć jako o czymś co ma ci sprawić przyjemnośc, gdy o miłości zaczniesz mysleć jako o mizianiu się po kościach strzałkowych i pieszczeniu sobie wzajem grasic codzienności i wielkim pucio-pucio waszych tchawic, wtedy jest koniec.
Bo okej-fajnie jest pomiziać się żebrami, popieścić sobie łopatki, poocierać się szczelinami skalisto-bębenkowymi.
Fajnie jest wjechać jej Bohdanem Chmielnickim do Zaporoża.
To wszystko jest super, fajne, miłe, zbawienne i całkiem słuszne.
Ale to się szybko nudzi!
O kurwa jak szybko...
Po pięciu latach miziania się po noskach łapiesz się na tym, że zaczynasz oglądać Modę na Sukces by zlizać choć cien intrygi z łyżeczki życia.
Po pięciu latach puci-pucio waszych substanicj gąbczastych zaczynasz rozumieć, że tak dłużej nie można i zaczynasz szukać nowych wyzwań, nowych partii szachów do rozegrania, mówiąc poetycko-nowych dupeczek.
Ona po pięciu latach waszego związku tego nie szuka.
Ją już od dawna dyma Wiesiek listonosz, Janusz spod dziewiątki a całe jej życie to Roman, skurwiel pracujący w gazowni.
Tak, zrozumiałeś właśnie jedno...
Życie to walka i miłość to walka.
Całe życie jest jedną wielką pieprzoną intrygą to i miłość jest intrygą, bo zbudowana jest z niczego innego jak z cząsteczek życia, jebanych atomów zdrady, złośliwości, wyzwań, walki.
I gdy zaczynasz traktować miłość jako pucio-pucio, nosek-nosek, nof-nof, pomasuj mi plecki, kochanie to jest koniec. Koniec a właściwie początek.
Bo to o czym myślałeś, że było miłością, zaiste nią nie było.
Miłość to są złośliwości, codzienne ości wkładane w rybkę jej życia, to słówka i półsowka, to łapanie ją za warkocz codzienności i rozpierdalanie jej głowy o bruk znudzenia i rutyny, to domysły co chciała powiedzieć a nie powiedziała, to domniemania dlaczego powiedziała to czego nie chciała, to walka, to wojna, to codzienne Katynie nad brudnymi naczyniami i co niedzielne Hiroszimy rzewnych wieczorów, to Bzury o bzdury, to Grunwaldy o dlaczego ciągle rozrzucasz skarpetki, to nienawistne milczenie i wistne ćwierćsłówka, to ciągle obmyślanie strategii i zbieranie porozrzucanych śledzi w sztabie generalnym namiotu o nazwie jak wyprzedzić jej ruch bo ona go na pewno wykona, bo to kurwa miłość, a nie bajeczka o Żwirku i Muchomorku na czwartkowe dobranoc, to nieprzespane noce i zmoczone koce, to śpiwór w który chowasz swe własne tajemnice by rozsypać je potem w chędodze niedokładnie domytej pospolitości, to za mocne pocałunki i rany po nie to miałem na myśli, to gonienie króliczka turbodoładowaniem w dupie ze złamaną nogą horyzontu życiowego, miłośc jest wtedy gdy płaczesz nad każdą zerwaną marcheweczką i myślisz jak bardzo musi cierpieć, a przecież marcheweczka nie ma układu nerwowego, a nawet jeżeli ma to nie nazbyt dobrze rozwinięty i chyba ją nie boli gdy ktoś wyrywa ją z ziemi, a ciebie boli właśnie to chyba i ronisz rzęsiste łzy nad każdym chyba i być może, miłość jest wtedy gdy zaczynasz płakać nad rozbitym kubkiem bo wydaje ci się, że to twój dziadek i że go bardzo boli, a przecież twój dziadek zginął w Dachau i w ogóle jak dziadek może być kubkiem, pomyśl trochę debilu, miłość jest głupsza i bardziej bezsensowna niż to zdanie, co wcale takie proste nie jest, miłość to literówka w słowie żcie i czasami myślisz, że lepiej żeby jej w ogóle nie było.
To jest kurwa wojna!
Wiele lat zajęło mi zrozumienie tego zdania...
Wyobrażałem sobie Bóg wie co, Bóg wie gdzie, Bóg wie z kim...
Tymczasem nie!
Wielkie nie!
Miłość to krew, pot i łzy!
Trzy słowa walka, walka, walka...
Miłość to nie są słowa szeptane pod gwiazdami, pocałuneczki, mizianie siusiakiem pisi i te romantyczne loty Tupolewem do jej Smoleńska.
Miłość jest nieustającą walką, wojną.
Wyciągaj sikawkę i zlej ją!
Boziu...Schowaj tego małego pindolka, nie to miałem na myśli!
Wiele lat miałem błędne wyobrażenie o miłości, pewnie dokładnie tak jak masz ty, cipo. Znaczy nie cipo tylko szanowny czytelniku...
Wydawało mi się, że miłość to jakieś wielkie uniesienia, podniosłe chwile, nie wiadomo jakie wzloty.
Tymczasem nie! Nic bardziej mylnego.
Miłość to nie jest robienie sobie dobrze.
Wręcz przeciwnie.
Miłość to robienie to źle sobie i obiektowi swojej miłości!
Zrozumiesz to wtedy gdy naprawdę się zakochasz.
Byłem w życiu w wielu związkach, związeczkach, tych dłuższych, bardzo długich ale i tych dość krótkich czy nawet tak krótkich jak twój kutas.
Wyniosłem z niceh wiele, trochę obrazów, jakieś kosztowności, kilka czajników, dwa tostery i poduszeczkę z napisem Madzia.
Ale to wszystko nieistotne...
Ze wszystkich swoich związków wyniosłem najważniejszą naukę-gdy o miłości zaczniesz myśleć jako o czymś co ma ci sprawić przyjemnośc, gdy o miłości zaczniesz mysleć jako o mizianiu się po kościach strzałkowych i pieszczeniu sobie wzajem grasic codzienności i wielkim pucio-pucio waszych tchawic, wtedy jest koniec.
Bo okej-fajnie jest pomiziać się żebrami, popieścić sobie łopatki, poocierać się szczelinami skalisto-bębenkowymi.
Fajnie jest wjechać jej Bohdanem Chmielnickim do Zaporoża.
To wszystko jest super, fajne, miłe, zbawienne i całkiem słuszne.
Ale to się szybko nudzi!
O kurwa jak szybko...
Po pięciu latach miziania się po noskach łapiesz się na tym, że zaczynasz oglądać Modę na Sukces by zlizać choć cien intrygi z łyżeczki życia.
Po pięciu latach puci-pucio waszych substanicj gąbczastych zaczynasz rozumieć, że tak dłużej nie można i zaczynasz szukać nowych wyzwań, nowych partii szachów do rozegrania, mówiąc poetycko-nowych dupeczek.
Ona po pięciu latach waszego związku tego nie szuka.
Ją już od dawna dyma Wiesiek listonosz, Janusz spod dziewiątki a całe jej życie to Roman, skurwiel pracujący w gazowni.
Tak, zrozumiałeś właśnie jedno...
Życie to walka i miłość to walka.
Całe życie jest jedną wielką pieprzoną intrygą to i miłość jest intrygą, bo zbudowana jest z niczego innego jak z cząsteczek życia, jebanych atomów zdrady, złośliwości, wyzwań, walki.
I gdy zaczynasz traktować miłość jako pucio-pucio, nosek-nosek, nof-nof, pomasuj mi plecki, kochanie to jest koniec. Koniec a właściwie początek.
Bo to o czym myślałeś, że było miłością, zaiste nią nie było.
Miłość to są złośliwości, codzienne ości wkładane w rybkę jej życia, to słówka i półsowka, to łapanie ją za warkocz codzienności i rozpierdalanie jej głowy o bruk znudzenia i rutyny, to domysły co chciała powiedzieć a nie powiedziała, to domniemania dlaczego powiedziała to czego nie chciała, to walka, to wojna, to codzienne Katynie nad brudnymi naczyniami i co niedzielne Hiroszimy rzewnych wieczorów, to Bzury o bzdury, to Grunwaldy o dlaczego ciągle rozrzucasz skarpetki, to nienawistne milczenie i wistne ćwierćsłówka, to ciągle obmyślanie strategii i zbieranie porozrzucanych śledzi w sztabie generalnym namiotu o nazwie jak wyprzedzić jej ruch bo ona go na pewno wykona, bo to kurwa miłość, a nie bajeczka o Żwirku i Muchomorku na czwartkowe dobranoc, to nieprzespane noce i zmoczone koce, to śpiwór w który chowasz swe własne tajemnice by rozsypać je potem w chędodze niedokładnie domytej pospolitości, to za mocne pocałunki i rany po nie to miałem na myśli, to gonienie króliczka turbodoładowaniem w dupie ze złamaną nogą horyzontu życiowego, miłośc jest wtedy gdy płaczesz nad każdą zerwaną marcheweczką i myślisz jak bardzo musi cierpieć, a przecież marcheweczka nie ma układu nerwowego, a nawet jeżeli ma to nie nazbyt dobrze rozwinięty i chyba ją nie boli gdy ktoś wyrywa ją z ziemi, a ciebie boli właśnie to chyba i ronisz rzęsiste łzy nad każdym chyba i być może, miłość jest wtedy gdy zaczynasz płakać nad rozbitym kubkiem bo wydaje ci się, że to twój dziadek i że go bardzo boli, a przecież twój dziadek zginął w Dachau i w ogóle jak dziadek może być kubkiem, pomyśl trochę debilu, miłość jest głupsza i bardziej bezsensowna niż to zdanie, co wcale takie proste nie jest, miłość to literówka w słowie żcie i czasami myślisz, że lepiej żeby jej w ogóle nie było.
Nie myśl tak.
Myśl inaczej.
Mogłoby by niej nie być.
Wszystko byłoby takie ładne, ułożone, wysypiałbyś się doskonale i nie zrobiłyby ci się zmarszczki w kącikach oczu.
Byłoby milutko, wesolutko, ładniutko jak podczas rzezi w Rwandzie.
Tylko pewnego dnia pomyślałbyś sobie
-Po chuj to wszystko?
I to byłaby myśl z gatunku tych-bingo! Wielkie bingo!
Tak, miłość śmierdzi i jest gównem.
Tarzaj się w nim.
Tarzaj się w nim.
Tylko to jest w życiu ważne.
Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz